A chodź jedź do Turcji!

Tymi słowami koleżanka zaproponowała mi pracę w tym pięknym i egzotycznym kraju. Egzotycznym pod wieloma względami. Znajdziecie tu opowieść o tym, jak żyje się i pracuje w Turcji a także mnóstwo porad dla turystów, którzy zastanawiają się co ich tam może czekać.

piątek, 29 maja 2015

Pierwsze wrażenia.

Pierwsze wrażenia.
Będzie to chaotyczny spis rzeczy, które jako pierwsze rzuciły mi się w oczy i zasługują na wzmiankę:
1. Kierowcy.
Krótko mówiąc szaleńcy traktujący znaki drogowe tylko jako sugestie. Cóż się dziwić, jeszcze 1990 roku prawo jazdy można było tu otrzymać zdając egzamin teoretyczny... i już. Można sobie wyobrazić jak to wygląda w praktyce - burdel ogarnięty pożarem. Każdy zatrzymuje się jak chce (nierzadko kogoś zastawiając), każdy jeździ jak chce. Ma to swój urok i świeży powiew wolności jakiej nie uświadczymy w naszym kraju. Na pewno kiedyś więcej się rozpiszę na temat tego jak się jeździ w Turcji.
2. Jedzenie.
Wrócę grubsza niż wyjechałam!
Pyszne pide - taka turecka wersja naszej zapiekanki, aromatyczne przyprawy, orzeźwiający ayran. A na deser absolutny hit: künefe. W skrócie to zapiekany ser na słodko z syropem z kaymaku. Wielka kaloryczna bomba, ale jaka pyszna!
3. Ezan.
4:30 zaczyna się impreza. Od dziś wiem o której wschodzi słońce, Meczet mam jakieś 100 metrów od mieszkania. Jutro kupuję wiatrówkę. ;)
4. Angielski.
Najlepiej uznać, że w Turcji nikt nie mówi po angielsku. Zaoszczędzi to czasu i rozczarowań.
5. Oko proroka.
Jest wszędzie. W chodnikach, na ścianach, na dachach, na lodówce, w breloczkach, w zapalniczkach i pewnie w wielu miejscach o których nadal nie wiem.
I na deser künefe:

niedziela, 24 maja 2015

Jeszcze trzy dni.

Jeszcze trzy dni do wyjazdu. Na szczęście.
Mam pewien problem z Polską. Może nie nawet z krajem, co z niektórymi jego obywatelami.
Jeszcze dobrze tu nie posiedziałam (trzy tygodnie) a już utwierdziłam się w przekonaniu, czemu nie chcę wrócić. Polacy chcą widzieć się jako światowi, tolerancyjni i otwarci na innych. A przynajmniej za takich chce uchodzić moje pokolenie (prawie trzydziestolatków). Pierwsze wychowane w wolnej Polsce, pokolenie bez europejskich granic, znające języki obce, z wyższym wykształceniem.
Tymczasem mówiąc im o swoim zamiarze spędzenia kilku miesięcy w Turcji usłyszałam takie rzeczy:
-"Może się przefarbujesz, oni tam porywają blondynki do haremów."
-"Po co chcesz jechać do Arabusów/Turasów?"
-"A co ty? Męża tam chcesz znaleźć?"
-"Przecież tam się nie szanuje kobiet!"
-"Ktoś cię okradnie/zgwałci/ukamienuje!"

Normalnie ręce opadają.
Nie chce mi się tu tłumaczyć jak bardzo mylne i bzdurne są to opinie. Najbardziej mnie wkurza jak bardzo są one krzywdzące.
Znam wielu Turków, co prawda do tej pory moje znajomości ograniczają się do Turków/Turczynek będących w moim mieście na Erazmusie, albo kilku znajomych z Niemiec. Może nie jest to reprezentatywna grupa ale coś niecoś wiem już teraz.
I wiem, ze są to wspaniali ludzie! Pewnie, wszędzie trafiają się także szuje i kretyni ale jest to margines. Nie widzę też przeszkód na związek z kimś z Turcji. Jak to ujął mój najlepszy przyjaciel "it's just an ignorance". To tylko ignorancja...
I boli mnie fakt, że tego typu rzeczy wygadują ludzie od których się tego nie spodziewałam. Ot, taka tolerancja na pokaz a w środku nadal polska robaczywka...

piątek, 22 maja 2015

No to jedziemy!

Dzisiaj otrzymałam wizę. Wklejona jest w mój świeżutki paszport. Nigdy do podróży paszportu nie potrzebowałam, choć zwiedziłam wiele krajów. Tych w UE i tych w Schengen.
Tym razem skok na głęboką wodę. Turcja.
Od kilku dni otaczam się rozmówkami polsko-tureckimi, przewodnikami i informacjami z sieci. Mehrabach, gun, gece, giris, cikis, evet, hayir, deprem... Aaaaa! To wszystko tak obco dla ucha brzmiące!
Jeszcze dwa tygodnie temu miałam inne plany, cele przed sobą. Teraz intensywnie przemeblowuje swoje myśli, by dostosować się do nowej rzeczywistości. Wyjeżdżam. Tak bardzo daleko, do tak bardzo odmiennej kultury. I jeszcze będę musiała dbać o innych.
Zostałam tour operatorem w Bodrum. Miasto znane jest jako "turecka Ibiza", położona na pięknym Morzem Egejskim, 300 dni słonecznych w roku (this is Spartaaaaa!). Tyle wiem z przewodników (no, może trochę więcej). Na miejscu czeka mnie tydzień szkolenia, szok temperaturowy i ostry zapierdol. I nawet na to czekam, wiem że sobie poradzę. Nowy zawód łączy się z moimi pasjami - podróżowanie, język angielski, nowe wrażenia.
W tym wszystkim pomagają mi wspaniali przyjaciele z Turcji. Poznałam ich gdy przebywali w moim mieście na wymianie studenckiej. I tym sposobem moje "tureckie erazmusy" utwierdziły mnie w przekonaniu, że Turcja to jest to. Teraz służą mi dobrymi radami, pomagają być zen w starciu z turecką biurokracją, zapewniają, że przyjadą odwiedzić. Z takim wsparciem to na koniec świata mogłabym się przeprowadzić!
Niektórzy nawet reagują jakbym to robiła teraz. I ciężko wytłumaczyć, że ponad 2000km to dziś niecałe 3 godziny lotu. Świat strasznie zmalał od kiedy bracia Wright ogarnęli, że latanie jest możliwe.
Jeszcze niecały tydzień i wylatuję...

Dla zainteresowanych, turecka wiza wygląda tak: