A chodź jedź do Turcji!

Tymi słowami koleżanka zaproponowała mi pracę w tym pięknym i egzotycznym kraju. Egzotycznym pod wieloma względami. Znajdziecie tu opowieść o tym, jak żyje się i pracuje w Turcji a także mnóstwo porad dla turystów, którzy zastanawiają się co ich tam może czekać.

środa, 9 marca 2016

Eğreti, czyli Turecka metoda konserwacyjna.


Nie ma nic bardziej niesamowitego w swym artyzmie, niż turecka prowizorka. W języku tureckim - eğreti.
Prowizorce może podlegać wszystko. Od prostej naprawy mebla do skomplikowanych spraw biznesowych.


Mieszkając w Turcji na przykład nigdy nie zostawiałam laptopa podłączonego do sieci. Awarie prądu (i to nie tylko w czasie burzy) zdarzają się bardzo często i o spalenie jakiegokolwiek sprzętu jest bardzo łatwo.
Mąż mojej koleżanki (Turek) doprowadza ją do szału swoim zwyczajem odłączania od sieci czajnika elektrycznego, suszarki i innych wszelkich urządzeń zasilanych magią z gniazdka. Oczywiście, jego nawyk ma swoje uzasadnienie w obawie przed zniszczeniem lub pożarem spowodowanym spięciem.
Sama sieć energetyczna też potrafi wyglądać jak utkana przez pijanego pająka. Przewody energetyczne wiją się ponad ulicami niczym węże w pijanej orgii.

Ostatnio czytałam artykuł z dziennika Hurriet w którym napisano, że prawie jedna trzecia tureckich wind nie powinna być użytkowana ze względu na kiepski stan techniczny.
Sama się o tym przekonałam, gdy wraz z koleżankami po fachu postanowiłyśmy wybrać się na drinka do pewnego klubu znajdującego się na dachu budynku w centrum Kuşadası. Na obcasach nikomu nie uśmiecha się wchodzić na piąte piętro po schodach, więc skorzystałyśmy z windy. Winda ruszyła i... zatrzymała się w połowie pierwszego piętra! Siłą udało nam się otworzyć drzwi i wydostać z tej metalowej pułapki. Od tej pory, gdy tylko mogę to korzystam ze schodów. I zdrowiej - i bezpieczniej. Jedyna winda z której korzystam regularnie w Turcji to słynny Asansör w Imirze.


Wszystkie te prowizorki to jednak nic w stosunku do tego, co tureccy drogowcy zrobili na ulicy przy której mieszkałam. Jak większość osiedlowych ulic ta także przypominała swoim stopniem zużycia kratery na księżycu. Kostka brukowa swoje lata świetności miała już dawno za sobą, a dziury powstałe w wyniku jej wykruszenia zasługiwały tylko na jedno miano - epickie. Trzeba było się nieźle namęczyć wspinając się tą dość stromą ulicą, by nie zwichnąć sobie kostki. Dojście w obcasach do mojego lożmana można było porównać do wspinaczki na Rysy.
Pamiętam taki czerwony samochód, co sobie zaparkował na środku tej drogi. Ponieważ byłam w Turcji i niejedno w temacie parkowania już widziałam, to tylko lekko się zdziwiłam, czemu ktoś tego starego rzęcha zostawił na środku drogi, skoro na poboczu jest sporo miejsca. Dopiero mijając auto znalazłam powód - cala przednia oś samochodu była wyrwana.
Jednak pewnego dnia pojawiło się światełko w tunelu - zmaterializowała się ekipa budowlana, zaparkowała ciężkie maszyny, wysypała piasek i zaczęła zdzierać starą kostkę. Tydzień później ekipa się zwinęła i naszym oczom ukazało się takie dzieło:



Egreti.
Kurtyna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz