A chodź jedź do Turcji!

Tymi słowami koleżanka zaproponowała mi pracę w tym pięknym i egzotycznym kraju. Egzotycznym pod wieloma względami. Znajdziecie tu opowieść o tym, jak żyje się i pracuje w Turcji a także mnóstwo porad dla turystów, którzy zastanawiają się co ich tam może czekać.

niedziela, 24 kwietnia 2016

W tym szaleństwie jest metoda – czyli o kulturze jazdy samochodem w Turcji.


Gorąca krew Turków gotuje się w żyłach zawsze, gdy siadają za kółko. Typowe dla południowców zachowania podczas jazdy samochodem nie są im obce. Przepisy drogowe mówią jedno – Turcy robią drugie. Dla obcokrajowca pierwsza wizyta w Turcji, pierwszy raz za kółkiem to spore wyzwanie, szok kulturowy i czasem zawał serca. Oto kilka rzeczy, które musicie wiedzieć zanim zdecydujecie się na prowadzenie samochodu w Turcji:

Warto wiedzieć, że do całkiem niedawna (lata '80) w Turcji wystarczyło zdać teoretyczny egzamin by otrzymać prawo jazdy. Obecnie już jest trudniej – trzeba zaliczyć 30 godzin teorii i kilkanaście jazd praktycznych a egzamin ma już dwie części.

Jednak kiedy rozmawiam z moimi rówieśnikami (czyli ludźmi powyżej lat 25), bardzo często okazuje się, że mają oni prawo jazdy, ale samochodu prowadzić nie umieją i nie chcą. Po części dlatego, że wyszli z wprawy – samochody w Turcji są dużo droższe niż w Europie i mało kogo stać na jego kupno na początku samodzielnego życia. Modzi ludzie poruszają się głównie motorami – dużo tańszym środkiem transportu – ale więcej o tym w dalszej części tekstu.



Znaki drogowe. Traktowane są w Turcji jako sugestia. Stosuje się do nich "mniej więcej", czyli zgodnie z własnym widzimisię i nastrojem. Zarówno tych pionowych jaki i poziomych jest znacznie mniej niż w Europie. Głównie są to znaki stopu albo w Tureckiej wersji: DUR. Ograniczenia prędkości? Jeśli znaki nie mówią czegoś innego, to w terenie zabudowanym należy się poruszać 50km/h w mieście a poza nim 90km/h. Na drogach ekspresowych możemy być szybsi, w tym przypadku będzie to 120km/h.

Tyle mówi teoria. Praktyka wygląda tak, że jedzie się najszybciej jak się da (zazwyczaj w granicach zdrowego rozsądku) inaczej spotkać nas może drogowy ostracyzm. Jadąc przepisowo narażamy się na gniew tureckich kierowców – miganie długimi światłami i ponaglaniem dźwiękami klaksonu.

Jak szaleni są kierowcy w tym kraju, niech powie fakt, że jednym z pierwszych wyrazów po turecku, których się nauczyłam było: yavaş, czyli wolniej. Czasem obowiązkiem pilota było temperowanie szalonej jazdy naszych kaptanów, czyli kierowców autobusów. Głównie wtedy, gdy moi turyści zaczynali wyglądać na zaniepokojonych, gdyż ja szybko przywykłam do tureckiego sposobu prowadzenia i tylko na prawdę egzotyczne manewry wywoływały mój niepokój. Mam nieodparte wrażenie, że każdy kaptan to emerytowany kierowca rajdowy...

Jeden z moich kaptanów celował w iście kaskaderskim numerze. Wspomniany kilka postów wcześniej Yaşar lubił się popisywać i potrafił pięćdziesięcioosobowym potworem wjechać w automatyczne bramki autostrady z prędkością 90 km/h. Co jak co, ale wszystkim kierowcom autobusów z którymi jeździłam muszę oddać, że są fachowcami i świetnymi kierowcami. Potrafili wjechać, nawrócić i wyjechać z miejsc tak wąskich, że ja miałabym problem wykonać takie manewry w samochodzie osobowym!



Na zdjęciu: korek na wyjeździe z Izmiru spowodowany drobną stłuczką.

Wspomniałam już o klaksonie. Dzień bez użycia go, to dla tureckiego kierowcy dzień stracony. Trąbi się właściwie przy każdej okazji. By kogoś pogonić, by kogoś poinformować że zamierzamy go wyprzedzić, gdy stoimy w korku.

Zawodowi kierowcy mają cały system tajemnych znaków. Do ich dyspozycji i to w frywolnej konfiguracji jest cała paleta świateł, także kierunkowskazów, klakson a ostateczności krzyk.

Pracując jako pilot wycieczek, spędzam dużo czasu w autobusach i na początku swojej przygody z tą pracą bardzo się dziwiłam tym skomplikowanym znakom. Część z nich udało mi się rozszyfrować. I tak na przykład pojazd jadący na światłach awaryjnych próbuje powiedzieć "jestem tu nowy, nie wiem co zrobię ale spodziewajcie się wszystkiego". Szybkie włączanie świateł długich przez mojego kaptana, oznaczało że zamierza wykonać jakiś znaczniejszy manewr jak wyprzedzanie lub zatrzymanie przed światłami – czyli sygnał z grubsza o treści "brace yourself!".



Kierunkowskazy. Są jak mi się zdaje w tym kraju opcjonalne i mam wrażenie, że ich używanie jest zarezerwowane do rzeczy dużo poważniejszych, niż informowanie innych użytkowników ruchu o swoich zamiarach zmiany pasa, czy skrętach. Trzeba pamiętać o tym, by zachowywać czujność i bezpieczną odległość na drodze.

Istnieje nawet taki żart, że jeśli włączysz kierunkowskazy na tureckiej drodze, to wszyscy będą starali ci się pomóc, bo będą myśleli, że działa Ci tylko jedna strona świateł awaryjnych.



Egzotycznie zrobi się także, gdy wjedziemy do miasta. Choćby taki ruch na rondzie. W Turcji pierwszeństwo mają ci wjeżdżający na rondo!

I tu słówko na temat pierwszeństwa. Zdarzyć się może, że pierwszeństwo będzie rozpatrywane na zasadzie "prawa dżungli". Wygrywa największy, najgłośniej trąbiący, czasem najbardziej bezmózgi i wymuszający macho. Jeśli jesteś kobietą, do tego yabanci – jesteś na końcu łańcucha pokarmowego tureckich użytkowników dróg. Wielu będzie próbowało Cię sprawdzić i wymuszać na Tobie pierwszeństwo. Będziesz musiała mieć większe cojones niż reszta, by nie stać wieczności na krzyżówce.



Teoretycznie na światłach powinno być lepiej, prawda? Niekoniecznie! Większość świateł w Turcji jest wyposażona w wyświetlacze odliczające czas zmiany świateł. Można być pewnym, że jeśli stoimy jako pierwsi na światłach, już na dwie sekundy przed zmianą światła z czerwonego na pomarańczowe znajdzie się osiołek, który będzie nas ponaglał do ruszenia. Oczywiście klaksonem.



Turcy w swych pojazdach zawsze się spieszą, szkoda czasu na wolną jazdę. No, chyba, że spotkamy na drodze znajomego! Nierzadki to widok, gdy dwa samochody jadące z przeciwnych kierunków zatrzymają się przy środkowej linii, a kierowcy wychodzą na krótką pogawędkę. Reszta kierowców mija tak zaparkowane auta oczywiście używając klaksonu, ale na nikim wrażenia to nie robi. Nieraz takie "towarzyskie parkowanie" widziałam na... autostradach!

Normalnym jest też, że mój kaptan postanawia pogadać ze spotkanym gdzieś przypadkiem kolegą z firmy. Wtedy dwa wielkie, pięćdziesięcioosobowe autobusy blokują jedyne dwa pasy ruchu. Oczywiście, zaraz rozbrzmiewają klaksony, ale ponieważ kaptanowie mają największe pojazdy w okolicy niewiele sobie z tego robią – w końcu muszą sobie tyle powiedzieć!



Fantazja nie opuszcza Turków także w przypadku parkowania właśnie. Parkowanie tuż za rondem? Czemu nie? W środku ronda, na kole? Też niegłupio! Policja interweniuje tylko, gdy zaparkowany samochód przeszkadza płynności ruchu. Inaczej nie robiłaby nic innego jak ścigała samochody zaparkowane "średnio dobrze".

Z tego też powodu krawężniki w Turcji są wysooookie. Pozwala to być pewnym, że żaden z parkingowych łosi nie zastawi pieszemu jedynej drogi po której ten może się w miarę bezpiecznie poruszać. Zapobiega też niebezpiecznym i niezwykle popularnym w tym kraju manewrom, takim jak zawracanie w niedozwolonym miejscu, wyprzedzanie "na trzeciego" i jazda pod prąd.



Myślałby kto, że pieszy ma jednak prostsze życie. Nic bardziej mylnego! W Turcji Pieszy ma jedno prawo. I jest to prawo do ucieczki! Kierowcy dość logicznie w ich mniemaniu rozumują, że pieszy ma krótszą trasę zatrzymania, więc tak jest łatwiej. Przechodzenie przez pasy nie różni się w stopniu ryzyka od przechodzenia drogi w każdym innym miejscu. Dlatego też piesi przechodzą drogę gdzie się da.

Pamiętam, że po powrocie do Polski kilka razy złapałam się na planie przejścia drogi "gdziebądź". Z kolei moich Tureckich znajomych łapałam za ubrania w ostatnim momencie, zanim nieuważnie próbowali przekroczyć drogę. Dla nich abstrakcją jest dostać mandat za coś tak błahego. I jest to prawdą, pamiętam jak zaskoczona byłam w pierwszych dniach mojego pobytu w Turcji, jak koleżanka przeprowadziła mnie na drugą stronę ulicy przez sam środek ronda... na oczach policji!



Wspomniałam też o wszędobylskich motorach i skuterach. Ze względu na ich niższe ceny i małe spalanie jest to środek komunikacji często wybierany przez młodych. Szacuje się, że ponad połowa kierowców jednośladów w Turcji nie ma odpowiednich uprawnień do ich prowadzenia. Dlatego to właśnie motory są według mnie największym zagrożeniem na drogach. Tak na prawdę to jedyny poważny wypadek w którym brałam udział został spowodowany właśnie przez kierowcę motoru.

Nawet jeśli policja złapie delikwenta bez prawa jazdy, niewiele może zrobić, by powstrzymać go w przyszłości od ponownego złamania prawa. Konfiskata pojazdu i duża suma mandatu powoduje, że prościej za tą sumę kupić nowy motor niż płacić mandat, by odzyskać stary motor.

Kolejną ciekawą sprawą jest zjawisko, które ochrzciłam mianem Tureckiego Tetrisa. Ile osób zmieści się na motocyklu? Dwie? Amatorzy! Na motocyklu zmieści się facet, jego żona, dwójka ich dzieci i cała masa siatek z zakupami z Kipy (tureckie Tesco)!

Za szczyt tureckiej fantazji motocyklowej uznaje pewnego pana spotkanego na rondzie w Selçuku. Jadąc na motocyklu w jednej ręce trzymał komórkę prowadząc z kimś ożywioną dyskusję, w drugiej ręce trzymał papierosa i kierownicę. Całości smaczku nadawał fakt, że jego pleców uczepiony było na oko dziesięcioletni dzieciak. Turkish multitasking!

Oczywiście, o kaskach motocyklowych też mało kto słyszał. Częściej widzi się je dyndające w czasie jazdy na kierownicy niż na głowach podróżnych.



Skoro jesteśmy już przy środkach bezpieczeństwa to trzeba wspomnieć o tym, że rzadko kto zapina w Turcji pasy bezpieczeństwa. Tak samo w przypadku fotelików dziecięcych. Zwykle małe dzieci podróżują na kolanach matki siedzącej na fotelu pasażera! Ciężko mi powiedzieć, czy to dlatego, że większość Turków jest zwyczajnie nieodpowiedzialna, czy nie widzą takiej potrzeby.



Jest jeszcze jeden ważny temat, który chciałam poruszyć, a który ma wpływ an komfort poruszania się po tureckich drogach. Ramazan, czyli turecki Ramadan. Święty miesiąc muzułmanów, podczas którego poszczą oni od świtu do zmierzchu. W tym roku przypada on na okres pomiędzy 6 czerwca a piątym lipca. W tym czasie należy być jeszcze uważniejszym na drogach. Prakatykujący muzułmanie mogą być nerwowi, zmęczeni i mieć obniżoną koncentrację. Zwłaszcza wieczorem, po całym dniu postu, spieszą się do domu na uroczystą kolację i jak zawsze ignorują wszystko to, co może im ten powrót spowolnić.



Mimo wielu niedogodności nadal uparcie twierdzę, że w tym szaleństwie jest metoda! Ruch w Turcji dzięki ograniczonym prawom pieszych jest płynniejszy, zwłaszcza w mieście. Zazwyczaj kierowcy jeżdżą wykazując się zdrowym rozsądkiem. Jak powiedział mi mój turecki kolega: "Samochód kupiłem po to, by oszczędzać czas, jaki jest więc sens jazdy powoli?". Sięgnęłam do statystyk z 2015 roku i jak się okazuje ilość wypadków śmiertelnych na drodze na 100 000 mieszkańców w Turcji wynosi 8,9 a w Polsce 10,3! Wychodzi na to, że Polska jest niebezpieczniejsza.

Na pewno ma na to wpływ jakość dróg. Te w Turcji są ogólnie w lepszym stanie (bo niestety drogi osiedlowe są tragiczne), jest dużo więcej autostrad i dróg szybkiego ruchu. Klimat także jest przyjaźniejszy niż w Polsce, na znacznym obszarze nie ma zimy i zagrożeń wynikających z niej.



Oczywiście, jak to w Turcji o bezpieczeństwo na drogach dba się też od strony duchowej. Każdy kierowca uzbrojony jest w całą armię nazarów (nazar boncuğu), czyli amuletów zwanych też Okiem Proroka, które mają strzec kierowcę i pojazd. Dodatkowo można znaleźć napisy: "Allah Korsun" (wszystko w rękach Allaha) i "Maşallah" (niech Allach strzeże) w formie naklejek.

I jak tu się dziwić, że mając taką ochronę, kierowcy szaleją na tureckich drogach? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz